Zołza barowa
Zołza Barowa.
Praca w knajpie jako barman, ma swoje “plusy dodatnie” i “plusy ujemne”. O minusach trudno tu mówić, jeśli weźmie się pod uwagę wrodzony hedonizm, młodość i idącą wraz z tym wiekiem nieokrzesaną chuć. Piękne i chętne, lub chętne i pijane studentki to materiał, który spokojnie mógłby swą objętością zdeklasować Biblię Gutenberga, a gdyby spisywał ów materiał jakiś mądry święty – pewnie dokonałby samospalenia. Ze wstydu. Nie mniej jednak pojawiło się w moim barmańskim epizodzie kilka “niewiast” o których trudno zapomnieć. Z wielu powodów. Jedną z nich niewątpliwie była “zołza” – bo taką ksywkę miała wśród swych znajomych. Zołza miała na imię Paulina i zdecydowanie nie znosiła swego imienia, więc z radością używała tego mało dyplomatycznego określenia swej skromnej osoby. Studiowała plastykę na kieleckim wydziale artystycznym, gdzie swoim wyglądem raczej wyróżniała się in plus pośród reszty tzw. “bałaganów” w rozciągniętych swetrach, mocnym makijażu i topornych glanach. Swoją drogą co oni mają z tymi butami? Nie ważne, istotne natomiast jest to, że Zołza była niewysoką, drobniutką, wręcz filigranową dziewczyną, o hipnotyzującym spojrzeniu. Jej błękitne oczy cholernie kontrastowały z farbowanym włosami do ramion w kolorze lśniącej miedzi. Ten kolor też zdawał się być nieprzypadkowy, jak się później okazało dokumentnie potwierdzał powiedzenie “gdzie zardzewiały dach – tam mokra piwnica.” O tym, że coś w tym jest, zdołałem się jeszcze kilkukrotnie przekonać. Paulina lubiła wyjść do klubu, wtedy też przeistaczała się w zupełnie inną osobę. Na co dzień skromnie ubrana, praktycznie bez makijażu, blada twarz, ogromne chłodne oczyska w kolorze nieba. To nimi zbijała z tropu 90% facetów. Bo jak można znieść wbity w Ciebie wzrok dłużej niż te kilka-kilkanaście sekund?Nie można. Teoretycznie. Ale ona z tego czerpała dziką przyjemność. Taki fetysz, w końcu każdy jakiś posiada. Kiedy jednak nadchodził weekend, Jej usta stawały się ordynarnie czerwone, oczy pokreślone czernią złamaną jakimś dziwnym fioletem. Jej szczupłe i zgrabne ciało opinane było bezczelnie krótką kieckę, a seksapil podkreślały kabaretki, którymi uwielbiała prowokować. Szpilki dawały jej jakieś 7 cm przewagi plus 10 punktów do atrakcyjności. Łącznie to było jakieś 170 cm szczupłej, rudej i bezkompromisowej 22 latki. Mała, drobna suka. Tak też ją określano.
Zołzę znałem jakieś pół roku. Przychodziła do dyskoteki w której pracowałem regularnie co piątek i sobotę. Taka zwyczajna paczka znajomych. Dla mnie nieco mniej zwyczajna, bo koleżanka Zołzy, Agnieszka – była moją, hmm, specyficzną znajomą. Nie tworzyliśmy pary, każdy żył swoim życiem, ale regularnie sypialiśmy ze sobą. Kochankowie? Hmm…trudno określić, bo ani ja ani ona nie byliśmy w żadnym związku. Po prostu się pieprzyliśmy, gdy nachodziła nas na to ochota. Czy byliśmy o siebie zazdrośni? Myślę, że tak, chociaż każde z nas udawało, że jest inaczej. Teraz wiem, że Agnieszka chciała się ze mną związać, ale jakoś to wszystko nie wyszło. Nie ma chyba czego żałować. Życie toczy się dalej.
Tego wieczoru moja “fuck friend” poderwała jakiegoś faceta a parkiecie. Przecież nie powonieniem być zazdrosny. To nie moja dziewczyna. Jednak jakimś cudem trudno mi było na to patrzeć, czułem się jakoś zbity z tropu. Oszukany? Nie wiem, ale wiem natomiast, że bezpodstawnie. Dziewczyna teoretycznie wolna, znalazła i poderwała faceta. No cóż, dziś najwidoczniej do domu wrócę sam. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Praca tego wieczoru wyjątkowo mi się dłużyła, sprawiała mniej radości niż zwykle. Zołza to widziała. Myślę, ze nie tylko ona, ale ten rudzielec jako jedyny zareagował słowami: “widzę, że jesteś struty, ale chyba nie spodziewałeś się, że nie wykonując żadnego konkretnego kroku, nie deklarując się, zdobędziesz i posiądziesz ją na własność”. Spojrzałem na nią odpowiadając: “nie wiem o czym mówisz”. Chociaż oboje wiedzieliśmy o co chodzi. Takie kłamstwo,, wybieg, strategia, można to nazwać na milion sposobów, sens i tak pozostanie ten sam. Kiedy przy barze zrobiło się nieco luźniej podeszła kolejny raz prosząc o drinka: “zrób mi coś co sam lubisz pić. A może napijesz się razem ze mną? Na pohybel?” – dodała z uśmiechem tak wymownym, że sam nie wiedziałem co o tym sądzić. “Gin z tonikiem – to adekwatny napitek na dziś, z resztą mój ulubiony” – zaproponowałem. Zołza ze zrezygnowanym wzrokiem, kręcąc ślipiami odpowiedziała: “serio? Będziesz mnie katował wódą z jałowca, zaprawioną chininą?”. “Możesz wybrać cokolwiek innego, przecież Cię nie zmuszam” – odrzekłem z szelmowskim uśmiechem. “Lej Pan te smołę” – parsknęła przeciągając się jak kot. Stając na Hookerze, zajrzała za bar doglądając procedury tworzenia przeze mnie drinków, wypięła się tym swoim zgrabnym tyłkiem ku uciesze gawiedzi. Czarna sukienka naprężając się odsłoniła koronkowe wykończenie czarnych kabaretek. Dziesiątki oczu zdawało się w jednej chwili przelecieć każdy centymetr jej ciała. Podałem jej szklankę, a ona patrząc mi prosto w oczy zaczęła wolno sączyć gorzkiego jak życie drinka. “Ona z nim właśnie wychodzi” – wycedziła wciąż patrząc mi prosto w oczy. “Słucham?” – zapytałem, chociaż przecież słyszałem i rozumiałem wszystko. “Zaraz wracam, idę się pożegnać” – rzuciła, odchodząc z drinkiem w ręku. Przy barze zrobił się większy ruch, dochodziła druga w nocy, została więc godzina do zamknięcia źródełka z alkoholem. Zająłem się pracą, lejąc hektolitry etanolu w gardła tych nakręconych ludzi. Już po zamknięciu baru, alkohol nie był wydawany, lecz niedobitków, krążących jak neptycy nie brakowało. Sprzątanie, liczenie, praca. Przestałem myśleć co i z kim robi Agnieszka. Zołza wyciskała na parkiecie ostanie resztki sił z napalonych samców w myśl zasady: “patrz, ale nie dotykaj, podziwiaj, ale nie zbliżaj się zbytnio”. Kiedy DJ – wyganiał ludzi z parkietu puszczając coraz to gorszy techno-chłam, do baru podeszła i ona. Zołza. Znów spojrzała na mnie i cicho szepcząc: “oni się teraz pieprzą. Wiem o tym i Ty to wiesz. Nie mówię Ci tego, żeby zrobić Ci na złość lub sprawić przykrość. Ale musisz wiedzieć, żeby iść dalej. Zostaw to bo będziesz wiecznie struty chodził. Zostaw to!Za ile kończysz? Nie chcę sama wracać przez miasto” – dodała spoglądając na śliniących się na ich widok pajaców. Faktycznie, to była czerwcowa, gorąca noc. Pomimo późnej, a w zasadzie wczesnej już pory, miasto tętniło życiem. Wyzywająca, atrakcyjna dziewczyna w nurcie mocno pijanych facetów to temat gotowy na dramat. “Poczekaj chwilę” – powiedziałem do niej, jednocześnie zwracając się do mojego kolegi zza baru z prośbą, żeby dokończył i zamknął knajpę za mnie. Nie było to żadnym problemem, bo dobrze się dogadywaliśmy i często w razie potrzeby wyręczaliśmy się wzajemnie z obowiązków, w zależności od potrzeb. Zebrałem się dosyć szybko, zabierając ze sobą rudzielca. Lekko chwiejnym krokiem opuściliśmy ten przybytek taniej rozpusty. Na dworze było już jasno, ciepło i słonecznie. Dochodziła piąta nad ranem. Szkoda, że nie czwarta, mógłbym zanucić swój ulubiony kawałek Starego Dobrego Małżeństwa. Ruda Zołza mieszkała na sąsiednim osiedlu, jakieś 20 minut drogi od centrum miasta, gdzie mieściła się knajpa. Mieszkała nieco dalej niż ja, po wschodniej stronie osiedla, więc aby ją odprowadzić musiałem nadrobić jakieś 1,5 km, a następnie wrócić na swoje osiedle. Kiedy przechodziliśmy nieopodal mojego bloku, spojrzała na szary, smutny wieżowiec pytając: “Sam jesteś w domu?” Byłem sam, na co dzień mieszkałem ze współlokatorem, jednak on wracał do rodziców co piątek, więc praktycznie każdy weekend byłem w mieszkaniu sam. Tak było i tym razem. “Zawsze w weekend mam wolną chatę” – odpowiedziałem. “A masz wino w domu?” Nie byłem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, miałem w domu mnóstwo alkoholu różnego rodzaju, będąc barmanem odechciewa się pić, więc gromadziłem wszystko w ilościach wzbudzających zazdrość wielu kolegów. Barek był zaopatrzony w całe spektrum mniej lub bardziej smacznych trunków, jednak za cholerę nie pamiętałem czy jest wśród nich jakiekolwiek wino. „Nie wiem, czy mam wino, na pewno każdy znajdzie coś dla siebie, ale do czego zmierzasz? Chcesz iść do mnie?” – zapytałem. „A co, nie chcesz mnie zaprosić?” – zapytała badawczo. Nie wiedziałem, czy chce, a zresztą kogo ja próbowałem wtedy oszukać. Pewnie, że chciałem, pociągała mnie, a może chciałem się odegrać? Tylko na kim? Na samym sobie? Może po trochę wszystkiego. „Jesteś pewna, że tego chcesz?” – zapytałem. „Czego? Jeśli liczysz na sex, to od razu daj sobie spokój, nie będę się z Tobą bzykać. Ale możemy poleżeć w ciszy i napić się czegoś na ukojenie nerwów. Twoich nerwów. Nie powinieneś być dziś sam. A ja zwyczajnie w świecie nie mam zamiaru jeszcze wracać do siebie.”- A więc zadecydowała już sama, co dla mnie jest dobre, a co złe. W sumie takie przedstawianie sytuacji było o dziwo bardzo uspakajające i oczyszczające jednoznacznie. Na nic nie licząc, niczego się nie spodziewam, ta presja automatycznie schodzi z człowieka, dając mu pozorne poczucie wolności. Mnie pasował taki układ, może faktycznie pogadam jak ze starą znajomą, powygłupiamy się i niedziela będzie mniej doskwierać niż zwykle. „Zapraszam”- rzuciłem niby bez emocji i nadałem kierunek na moją oazę wolności. Winda standardowo odmówiła posłuszeństwa, więc wchodząc po schodach, ukradkiem napawałem się widokiem jej ciała, chwiejnym krokiem, trzymając szpilki w jednej ręce, dzielnie pokonywała schody w tych swoich podartych pończochach. „Dzięki za spóźniony serwis dźwigowy” – pomyślałem w duchu, bo ten rozpustny widok, jednak cokolwiek mi rekompensował. Po wdrapaniu się na czwarte piętro, wpadliśmy do ciasnego mieszkania, które składało się z pokoju głównego, oraz „sypialni”, która wiecznie straszyła nieposłanym łóżkiem. Życie beztroskie, nic nie muszę, to taki syndrom studenta. Szybko żyjesz, bo za chwile skończy się 5-letni okres rozpusty i ochrony. Potem dorosłość, więc należy szybko popełniać błędy, bo w dorosłym życiu trudniej jest się z nich wytłumaczyć. Rzuciłem torbę na podłogę, otworzyłem barek pytając na co ma ochotę. Spojrzała na półkę: Khalua, + czysta wódka Wyborowa od razu rzuciła się na pierwszy plan, whiskey, gin, oraz inne butelki jakiś dziwnych trunków zostały natychmiast odsunięte. A więc „czarny rusek” – w sumie orzeźwiający aromat likieru kawowego, podbity ostrym smakiem wódki daje poczucie energetycznego kopa. Zrobiłem 2 drinki, uruchomiłem komputer, prosząc żeby włączyła jakąś spokojną muzykę. Po kilku godzinach dudnienia, człowiek chcę posłuchać czegoś odprężającego. „Idę pod prysznic, cały się kleje od potu i oparów alkoholu” – szybko rzuciłem znikając w łazience. Szybki prysznic wydawał się wręcz zbawienny, witalność powróciła, wychodząc w samych bokserkach, spojrzałem na Zołzę. Leżała na łóżku nucąc pod nosem jedną z piosenek cicho sączącej się głośników, frywolnie machając zgrabnymi nogami, dzielnie dzierżąc w ręce drinka. „Posuń się, padam na twarz, Ty się bawiłaś, ja ciężko pracowałem – powiedziałem pół żartem, pół serio. Oczywiście praca barmana zawiera całkiem pokaźną dawkę „zabawowości’ w swojej istocie, jednak wymaga mimo wszystko elementów odpowiedzialności, jak chociażby liczenie kasy czy towaru. Teraz jednak jedyne co chciałem to – zaliczyć. Udawanie niedostępności jest fajną zabawą, jednak z czasem coraz trudniej udawać. Teoretycznie na nic nie liczyłem i ruda zołza z góry powiedziała, że nie będziemy uprawiać seksu, ale w głębi duszy wiedziałem, że to tylko takie gadanie, no i wiedziałem też jak to się skończy. Tylko o dziwo nie miałem pomysłu jak się do tego tematu zabrać, tak, żeby nie wyjść na desperata, który chce się „odegrać” na jej koleżance. Nikt nie lubi czuć się czuć jak „towar zastępczy”. Nie zdążyłem się nawet dobrze ułożyć na łóżku, jak usłyszałem od niej krótkie „daj mi ręcznik, też chce się odświeżyć”. Wstałem i wyciągałem z szafy jakiś randomowy ręcznik wręczając jej i wzrokiem odprowadzając do łazienki. Kręciła tyłkiem jeszcze bardziej niż na parkiecie, wiem, że to celowe zagranie, które ma wzbudzić pewien rodzaj przyjemnej konsternacji. Dzień już wstał na dobre, dochodziła chyba 7 rano, rozpoczęła się leniwa niedziela, dzień wolny od wszystkiego i od wszystkich. Za oknem słychać było bijące dzwony kościoła, które zawsze skutecznie mnie usypiają. To chyba przez to, że jestem nałogowym grzesznikiem a moja świadomość w ten sposób próbuje się bronić. Ale to tylko teoria. Ledwie przyłożyłem głowę do poduszki i zasnąłem jak dziecko. Gdybym tego dnia był sam, pewnie skończyło by się jak zwykle, późna pobudka, paskudne żarcie z budki i spędzenie reszty dnia z poczuciem zmarnowanego życia. Ale przecież sam nie byłem. Ale o tym uświadomiłem sobie dopiero jak poczułem przyjemne mrowienie w okolicach…sutków. Ponieważ zmęczenie mocno dało i się we znaki, byłem przekonany, że to wszystko mi się śni. Sen na jawie? Lucid dream? Słyszałem o tym, nawet w szkole średniej podjąłem kilka prób zabawy w świadomy sen, lecz nigdy nie były skuteczne. Tak czy inaczej wciąż byłem przekonany, że śpię, do tego stopnia, że nawet nie próbowałem otworzyć oczu. Gorące i wilgotne usta wędrowały niżej i niżej. Była to przyjemnie długa wędrówka, centymetr po centymetrze. Brzuch, uda, każdy kawałek ciała powymijawszy strategiczny element męskiego ciała. Nie sądziłem, że facet może mieć tyle stref erogennych. No cóż, człowiek się uczy całe życie. Również w kwestii poznania swojego ciała. W końcu ocknąłem się, z letargu aby sprawdzić co się dzieje. Pierwsze co zobaczyłem, to rudą, która delikatnie językiem wędruje po moich udach. Była owinięta samym ręcznikiem, jej włosy były wilgotne, zaczęły lekko się kręcić. Jej niebieskie ogromne oczyska badawczo wpatrywały się we mnie. Na moje wyraźne zdziwienie zareagowała uroczy uśmiechem i zaczepnym stwierdzeniem: „co tak się gapisz?” Nawet nie miałem pomysłu na szybką ripostę, chyba do końca nie wierzyłem w to co widzę i w to co się właśnie odbywa. Paulina niczym nie zrażona, zupełnie się nie przejmując, delikatnie poprzez moje bokserki złapała mojego penisa w zęby. Lubiła się droczyć, a widok jak „rosnę” sprawiał jej wyraźną radochę. Kobieca logika, droczyć się i bawić, a mówią, że to faceci są jak dzieci. Nie wiem czy to na skutek mojego rozespania, czy ciężkiego szoku, ale byłem mocno sparaliżowany, nie do końca wiedziałem jak mam zareagować, więc jakoś podświadomie zostawiłem całą resztę losowi. Niech się wszystko potoczy swoim naturalnym biegiem. Nie było to w moim stylu, bo zawsze lubiłem mieć przewagę i wpływ na przebieg całej akcji, ale tym razem jakoś dziwnie dałem się zmanipulować. Ruda zaczęła całować mnie po okolicach penisa, ale w taki sposób, żeby skutecznie mnie pobudzać, ale w niejednoznaczny sposób. Co jakiś czas delikatnie muskała ustami kutasa, ale nie wkładając go bezpośrednio do ust, tylko robiąc to jakby od niechcenia. A to oblizywała go po całej długości samą końcówką swojego języka kończąc jego „zwieńczenie” niewinnym pocałunkiem. Miałem wrażenie, ze chce doprowadzić do sytuacji w której będę marzył o lodziku w jej wykonaniu. Dziwna forma tortur, ale zupełnie pasowała do jej bądź co bądź ekscentrycznego stylu bycia. Ta zabawa trwała jakieś 15 minut, a ja miałem wrażenie, że trwa całą wieczność. Najdziwniejsze było to, że cały czas z jej twarzy nie schodził uśmiech, a jej oczy non-stop były we mnie wlepione. Po chwili najwidoczniej znudziła się jej ta forma zabawy, więc postanowiła przejść do konkretniejszej rozgrywki. Chwyciła penisa w dłoń, cały czas patrząc mi w oczy zaczęła powoli wykonywać ruchy znane wszystkim dużym chłopcom. Przejechała przy tym swoim miękkim i wilgotnym językiem po moich pełnych i nabrzmiałych z nadmiaru materiału genetycznego jajkach, co sprawiło, że aż się wygiąłem jak sprężyna. Kiedy zobaczyła jak reaguje na pieszczoty, rozochociła się jeszcze bardziej, łapczywie pochłaniając moje jądra, na zmianę ssąc je i liżąc, nie przestając przy tym ruszać ręką. Po kilku minutach włożyła penisa do ust próbując pochłonąć go całego. Pomimo prób nie udało się go zmieścić w całości, jednak nie poddawała się, dokonując kolejnych prób, aż do momentu, kiedy do jej ust napłynęły łzy. Na szczęście nie był to płacz, tylko najprzyjemniejszy rodzaj łez, jakie facet może zobaczyć w kobiecych oczach. Tak wiem, nie jestem romantyczny, romantyzm u mnie jest tak samo martwy jak Mickiewicz. Ruda nie przestawała mnie zadziwiać swoją przyjemną i zmienną techniką. Co chwilę wymyślała coś nowego, raz przygryzała samą końcówkę penisa, aby za chwilę kręcić kółka językiem wokół żołędzia, po to aby chwilę później wepchnąć go najgłębiej jak tylko da radę. Wiedziałem, że długo nie wytrzymam w takim tempie, a seks oralny zawsze należał do moich największych słabości, odkąd tylko zaznałem go po raz pierwszy. Szalone czasy liceum. Kiedyś do nich wrócę. Tymczasem akcja przybrała tempa, a ja już nie byłem w stanie znaleźć sił, aby się powstrzymywać od wystrzału. Zolza musiała to zauważyć, nie wiem czy po grymasie mojej twarzy, czy w jakiś telepatyczny sposób, w każdym razie przestała mnie pieścić. Podniosła głowę wstając, bez odrywania wzroku, zrzuciła z siebie ręcznik. Jej blade, wysportowane ciało robiło wrażenie, niewielkie kształtne piersi, płaski brzuch, delikatny przystrzyżony trójkącik na wzgórku łonowym, no wszystko wyglądało jak we śnie. No i te oczyska wlepione we mnie. Trochę to przerażało, trochę bawiło. Na pewno było cholernie podniecające. Nic nie mówiąc wdrapała się na mnie i trzymając w ręce penisa, nakierowała go na swoją cipkę, po czym cała wilgotna osunęła się na nim, ustawiając w pozycji na jeźdźca. Z racji drobnej postury, wyraźnie czułem każde naprężenie jej ciała, pokonując delikatny opór przy końcu penetracji. Teraz to ja miałem wrażenie, że mam ją „w garści”. Na jej twarzy widać było grymas podniecenia i jakby lekkiego bólu, aczkolwiek ten drugi po kilku ruchach zniknął, zamieniając się w głośny jęk rozkoszy. Zamknęła oczy i oddała się galopowi. A więc to jest sposób, żeby przestałą się na mnie gapić, zażartowałem w myślach. Sytuacja robiła się napięta, podniecenie sięgało zenitu, miałem wrażenie, że za chwilę wystrzelę, ale właśnie uświadomiłem sobie, że my jedziemy „na żywca”, w tym całym zamieszaniu żadne z nas nie pomyślało o zabezpieczeniu, żadnej gumki, nic, chociaż zawsze byłem na tym punkcie szczególnie przewrażliwiony i dbałem o bezpieczeństwo. Wtedy jednak sytuacja mnie przerosła i dałem się ponieść jak jakiś młodzieniaszek. Musiałem zadziałać, więc chwyciłem ją w pasie, położyłem na łóżku obracając tak, aby leżała na brzuchu. Ruda instynktownie ustawiała się do pozycji na pieska, wypinając zgrabny tyłek, ale dość szybko poskromiłem jej zapędy, wchodząc w nią od tyłu na odwróconego misjonarza. Mam jakąś dziwną słabość do tej pozycji i sprawia mi dużo radości. Kiedy znów się w nią wsunąłem, poczułem jej rozluźnienie i tą przyjemną wilgotność, co zawsze cieszy faceta, który w łóżku nie myśli tylko o swoim spełnieniu. Po kilkunastu ruchach i dość głośnej serii pojękiwań z jej strony znów poczułem nadchodzącą falę spełnienia. Postanowiłem jednak jeszcze nie dawać za wygraną i szybko wyskoczyłem z niej, zmieniając pozycję na klasycznego misjonarza. Po wejściu w jej ciasną cipkę znowu jęknęła i wlepiając we mnie oczy zaczęła głośno sapać i pojękiwać. Tym razem już po kilku chwilach dałem upust emocjom i w ostatniej chwili wyskoczyłem z niej, kończąc na brzuchu i piersiach. Uśmiechnęła się do mnie pytając zdyszana: „zaskoczony?”. Skłamałem odpowiadając, że nie, chociaż w rzeczywistości byłem bardzo zdziwiony obrotem sprawy. Szczególnie, że Ruda, spojrzała na zegarek i bez słowa zniknęła za drzwiami łazienki. Po chwili podeszła do mnie już ubrana w swoją małą czarną, namiętnie pocałowała mnie w usta mówiąc: „w ogóle mnie tu nie było, cześć!” po czym zawinęła się. Nie wiedziałem o co chodzi, ale czułem, że nasze drogi się jeszcze skrzyżują. Chociaż byłem pełen obaw czy to aby na pewno dobry pomysł, w głębi duszy wiedziałem, że tą jedną chwilą namieszałem kilku osobom w życiu…
Pozostałą część niedzieli chodziłem jakiś taki dziwnie struty. Po pierwsze nie zdawałem sobie sprawy jakie będą skutki moich poczynań. Nie bardzo wiedziałem czy mam o tym wszystkim pogadać z Agnieszką, czy dać sobie spokój i udawać, że nic się nie stało. Ta druga opcja wydawała mi się bardziej rozsądna. W końcu nie byłem w związku, ale jednak te dwie niewiasty się kolegowały dosyć mocno. Kobiety poza kilkoma wyjątkami nie lubią się dzielić facetem. Jeśli już to robią to świadomie i w pełnym porozumieniu. W każdym innym przypadku wychodzi z tego niezła chryja. Przekonałem się o tym kilkukrotnie, co dobitnie wskazuje na to, że nie umiem uczyć się na błędach, albo zwyczajnie w świecie nie używam właściwej głowy do rozmyślań na ten temat. No cóż, młody to i głupi. Przez cały dzień telefon milczał jak zaklęty, jak na złość. Późnym popołudniem przyjechał mój współlokator, więc jak tylko zrzucił swoje toboły pełne wałówki i jeszcze świeżych wyprasowanych ubrań, wybraliśmy się na ogródki do jednej z popularnych kieleckich knajpek. Mieli być jego znajomi z uczelni, więc stwierdziłem, że taka zmiana otoczenia i poznanie nowych ludzi pozwoli mi na chwilę wytchnienia. Miejsce wiecznie tłoczne i bardzo popularne, więc zawsze można tam spotkać jakąś znajomą twarz. Niestety czasem spotykamy też te twarze, których się nie spodziewamy, albo nie mamy ochoty zobaczyć w danym momencie. Tak było i tym razem. Ledwie udało mi się siąść przy stoliku, a już kontem oka zobaczyłem Agnieszkę z koleżanką i tym facetem, z którym zniknęła wczorajszej nocy. Trochę to smutne, trochę to przykre, ale z drugiej strony nie powinno mnie to dziwić ani interesować. Zwłaszcza, że sam święty nie jestem, a jedna z jej bliskich koleżanek jeszcze parę godzin temu skakała na moim kutasie. Co za los. Tak czy inaczej, moja Pani A. chociaż mnie widziała i nawet skinieniem głowy się przywitała, doklejając do twarzy mega sztuczny uśmiech nr 5, to swoim wzrokiem uciekała najdalej jak to tylko możliwe. Postanowiłem, że nie będę się tym zamartwiał, w końcu cały czas sam jej tłukłem do głowy, że nie chcę słyszeć o żadnym związku, chyba, że jest to związek radziecki, albo wolny związek zawodowy. Inne mnie nie interesowały, bo dopiero co skończyłem z jednym, marnując 2 lata. Wiadomym jest, że każda kobieta / dziewczyna prędzej czy później chce stabilizacji, no i raczej rozgląda się za rycerzem na białym koniu, nie za samym koniem, bo tego może znaleźć w każdej dyskotece. Z nowo poznanych znajomych w oko niemal od razu wpadła mi Kasia. To taki przykład uroczej prymuski. Dobra uczelnia, zaangażowanie w lokalnych strukturach Bussiness Centre Club, świadectwo zawsze z paskiem. W planach praca w korporacji, przystojny mąż i dwójka dzieci. Życie wycięte z amerykańskich seriali, albo z bilbordów nowo powstającego osiedla dla tych co mają lepiej. Nuda. Takie dziewczyny mają jednak jakąś dziwną moc. Na co dzień lubię wulgarne i zboczone kobiety, natomiast te grzeczne zawsze stanowią dla mnie swego rodzaju wyzwanie. Tak jakbym za wszelką cenę chciał dopiąć swego i sprowadzić taką niewiastę na złą drogę. Pojebane, wiem, ale nigdy nie uważałem się za normalnego i nigdy nie miałem z tym problemów. Kasia taka właśnie była. Dużo mówiła, jeszcze więcej gestykulowała. Jakby ją postawić obok obrazka matki Boskiej, to z trudem wskazałbym, która z nich jest bardziej święta. Taka dziewczyna co ją można przedstawić mamusi, to ta z pewnością się ucieszy, że syn się związał z partnerką idealną. K. była blondynką, dość wysoką, o pełnych kształtach, wyraźnie zarysowanej talii, piersi pełne, zgrabny tyłek. Nic dodać, nic ująć w kwestiach wyglądu. Naprawdę ładna kobieta, tylko ta jej „świętobliwość” i wizja seksu po ślubie, skutecznie eliminowała ją jako kandydatkę na coś więcej niż koleżankę. Ale ja lubię wyzwania, więc nie byłbym sobą gdybym tematu nie podjął, albo chociaż nie zaczął myśleć w swoich kategoriach. O dziwo od razu złapaliśmy ze sobą dobry kontakt, ja lubię ludzi, mam swoje głupkowate poczucie humoru. Takie trochę niegrzeczne, więc zdawałem się być dla niej takim zakazanym owocem. W dodatku zepsutym, ale jednak zabawnym. Ponieważ na nic nie liczyłem, to siłą rzeczy się o nic nie starałem, no i ta niewymuszona lekkość bytu zdała egzamin, bo dość szybko zajęliśmy się sobą, oczywiście wyłącznie w kwestii rozmowy i takiego typowego pitu-pitu. Ale czasem przyjemna i neutralna rozmowa ma większe znaczenie niż pożądanie i wiszący w powietrzu seks. Ale to tylko czasem. Trochę też to zainteresowanie nową koleżanką było spowodowane chęcią odegrania się na Agnieszce. Tak czy inaczej posiedzieliśmy chwilę, ja wymęczyłem piwo, które pomimo gorącego wieczoru smakowało jak tani sikacz z biedronki, Pani K. postanowiła, że wraca do domu, a ja zaproponowałem, że ją odprowadzę. Taki mi się włączył dżentelmen dla ubogich, ale i tak chciałem się położyć spać, a reszta towarzystwa była bardzo sztywna, więc nie chciało mi się siedzieć z nimi i gadać na siłę o głupotach. Kaśka mieszkała na Ślichowicach,więc odholowałem ją na przystanek, grzecznie się pożegnałem i wymieniliśmy się numerami telefonów. Ponieważ kontakt między nami był naprawdę miły, umówiłem się, że w tygodniu pójdziemy na niezobowiązujące piwo, już tak sami, żeby się poznać i pogadać o pierdołach. Sam nie wiem po co mi to było, bo choć mi się podobała, to byliśmy z dwóch różnych światów. Ona mi gadała o praktykach w kancelarii prawniczej, a ja myślałem o tym jak chętnie bym ją zerżnął. No chore to wszystko, ale cóż zrobić? Dochodziła 21;30 kiedy poczułem wibrujący telefon. To SMS od Rudej: „co robisz?” odpisałem, że wracam do domu i idę spać. Odpisała: „przyłaź na kadzielnie siedzę ze znajomymi”. Nie wiem po co się w ogóle zastanawiałem czy tam iść, powonieniem od razu odpisać, że nie idę i na tym zakończyć. Ale wrodzona ciekawość i chęć jeszcze większego skomplikowania sobie życia jak zwykle wygrała z rozsądkiem. Nie minęło pół godziny jak zjawiłem się u podnóża tego jakże urokliwego miejsca. Latem było to często i gęsto odwiedzane miejsce przez lokalną młodzież. Czerwcowe wieczory przepełnione były darciem mordy i dźwiękiem tłuczonego szkła. Romantycznie. Wdrapując się na górę miałem setkę przemyśleń typu po co jak tu lezę i czy to aby naprawdę jest mi do czegoś potrzebne. Mimo wszystko brnąłem dalej i po chwili dotarłem do Rudej i jej zjebanych znajomych. Serio, nikogo normalnego tam nie było. Same „paprochy” jak mawiał mój znajomy o środowisku punkowo-gotyckim. Takie dziwne połączenie stylu. Sama Ruda też wyglądała dziwnie, zupełnie inaczej niż poprzedniej nocy. Małą, czarną i seksowną kieckę zamieniła na podarte czarne jeansy i bluzę z kapturem, niedbale narzuconą na ramiona. Do tego zwykła rozciągnięta koszulka z podobizną Andy Warchola. Zupełnie nie było w niej nic pociągającego, no może poza tymi ślepiami i błyszczącymi miedzianym włosami rozpieprzonymi w nieładzie. Rzecz jasna artystycznym. Podobno. Z całego tego bałaganu podobała mi się jeszcze Iza, fajna, zgrabna dziewczyna, wysoka, ciemnowłosa, wyglądała jak normalna dziewczyna. Jednak na zabój zakochana w swoim chłopaku, zapatrzona w niego jak w obrazek, więc nawet nie startowałem. Z resztą już miałem dość wrażeń i komplikacji. No coś jednak mnie tu przygnało, chociaż sam nie wiedziałem co. Ruda była już lekko wstawiona, przywitała mnie błędnym wzrokiem i butelką obrzydliwej Sophii w ręku. Tak, kielecka bohema artystyczna nie piła prostych win za 4 złote, tylko te bardziej „sofistikejted” za 8 złotych. Faktycznie różnica. Złapała mnie za koszule i zaczęła gdzieś ciągnąć mówiąc, że chce pogadać. Nie oponowałem, może faktycznie chce mi coś mądrego powiedzieć, chociaż nie miałem pomysłu o co może chodzić. Być może chciała się upewnić, że po wczorajszym incydencie między nami dalej sztama i generalnie luz. Tak czy inaczej przeszliśmy się trochę po okolicy, ale wszędzie kręciła się pijana młodzież. Niby mieliśmy pogadać a więcej milczeliśmy, więc już całkiem byłem zbity z tropu, ale przynajmniej był miły spacer na świeżym powietrzu. W końcu po chwili dotarliśmy na drugą stronę góry, już widać było w oddali ogródki działkowe. Staliśmy tak chyba z dziesięć minut zupełnie milcząc i pociągając paskudne wino wprost z butelki.